Moje chodzenie do praskich teatrów odbywa się dwutorowo. Wracam do miejsc, w których byłam, w których coś mi się podobało i odkrywam nowe. Czasem zupełnie przypadkowo. Jedno i drugie jest mocno uzależnione od otwartości konkretnego teatru i jego polityki medialnej. Jestem dziennikarką (twórczynią) niezależną, to praskie szaleństwo opłacam sobie zupełnie sama (wspierajcie, wspierajcie moją pracę jeśli możecie – liczy się każda korona i każda złotówka), zatem nie mogłabym sobie pozwolić na oglądanie tylu spektakli ile oglądam, gdybym za wszystkie musiała płacić pełną cenę. Dlatego każda moja wizyta w praskim teatrze poprzedzona jest wymianą mailową i ustaleniem, na które spektakle mogę przyjść i czy mogę liczyć na branżową cenę. Zazwyczaj odpowiedzi są pozytywne, ale niektóre teatry na takie wiadomości nie reagują – i do tych po prostu nie chodzę. Ciągle czuję, że jestem na początku swojej czeskiej teatralnej drogi, nie mam wielu spektakli, które MUSZĘ zobaczyć, zatem pozwalam sobie w tym wszystkim na odrobinę chaosu. Czasem udaje mi się dostać zaproszenie bezpłatne, ale to rzadkość. Zazwyczaj płacę od 10 do 40 pln (w przeliczeniu) za spektakl, dzięki czemu tej jesieni mogę sobie pozwolić na około 25 wizyt w teatrze. Oba teatry, o których piszę, na moje wiadomości odpowiedziały. Pozytywnie.
Divado D21
Do teatru D21 trafiłam po raz pierwszy. Ale tak się ułożyło, że dwa interesujące mnie tytuły grane były dwa dni z rzędu. Teatr powstał w 2003 roku. Początkowo nazywał się Malé Vinohradské divadlo. Założyła go zaprzyjaźniona grupa ludzi (zawodowych aktorów, scenarzystów, reżyserów), którzy postanowili stworzyć niezależny, autorski teatr. W 2012 roku nazwę zmieniono na D21. Na swoich stronach teatr pisze, że tematykę swoich przedstawień czerpie głównie z tego, co we współczesności nas otacza, denerwuje czy rozśmiesza. Adaptuje współczesną literaturę czeską na potrzeby teatru lub w swoim stylu interpretuje teksty klasyczne. Ponadto pomysłów na produkcje i projekty szuka poza granicami świata literatury, w filmie, muzyce, we własnych doświadczeniach czy w internecie. Teatr mieści się w zaaranżowanych na jego potrzeby przestrzeniach, w podwórku, wśród mieszkalnych kamienic z przełomu XIX i XX wieku. Ma dwie sceny.
Spalovač mrtvol czyli palacz zwłok
Pierwszy spektakl, który obejrzałam był adaptacją, znanej także w Polsce, powieści Ladislava Fuksa „Palacz zwłok” z 1967 roku. Adaptację zrobiono bardzo wiernie, z wyraźnie podkręconym rysem absurdu. Petr Pochop, grający głównego bohatera pana Kopfrkingla, w swoim uwielbieniu dla pracy, w oddaniu jej, w przekonaniu o wyjątkowości powierzonego zadania jest niezwykle autentyczny i przekonujący. Jest jak kaznodzieja. Nie ma w nim fanatyzmu, ale jakaś dziwna pasja. Doskonałe są sceny, w których opowiada o patrzeniu w okno do kuchni śmierci. To aktor doskonale rozumiejący poetykę D21, bo zagrał w tym teatrze już kilkadziesiąt ról i jego charyzma (nie wiem, czy tylko w tej roli czy szerzej) trzyma i niesie ten spektakl.
Nie chcę oczywiście w żaden sposób zlekceważyć pozostałej czwórki aktorów, która wciela się we wszystkie inne postaci inscenizacji, ale jest to pomyślane tak, żebyśmy szli za Pochopem/Kopfrkinglem, ulegali jego narracji, dawali się przez niego zaczarować. Bo, powtarzam, jego umiejętność opowiadania o procesie palenia zwłok, pełna pasji, zaangażowania, metafizyki, jest tak uwodząca, że aż groteskowa. Absurdalna. Groźna. I oportunizm bohatera tłumacząca/usprawiedliwiająca. Swoją drogą, muszę zapytać Jaroslava Rudiša, czy jego pan Winterberg nie był czasem inspirowany postacią stworzoną przez Fuksa. Spektakl wyreżyserował dyrektor artystyczny teatru Jakub Šmíd i jeśli wszystko dobrze pójdzie, jeszcze w listopadzie obejrzę w Ostrawie wyreżyserowaną przez niego „Medeę”. Znakomitym i doskonale symbolicznym pomysłem było wykorzystanie noszy do przewożenia zwłok również jako stołu, przykrywanego koronkowymi obrusami czy łóżka. Spektakl miał premierę w 2021 roku.
MEIN GOTT!
Bohaterami tego spektaklu są Karel Gott, Donald Trump i jego pierwsza żona Ivana. Mamy też bohaterów abstrakcyjnych: „Jů” i „Hele”, którzy pełnią trochę fukcje pomocnicze, trochę zastępcze – bo w potocznym języku czeskim te dwa słowa to wykrzykniki. „Jů” oznacza zachwyt, „hele” to takie „spójrz/popatrz” – zwrócenie uwagi, ale też podkreślenie wypowiedzi – w zależności od kontekstu. Jů i Hele to też bohaterowie popularnego, porannego, niedzielnego show dla dzieci, które powstało w latach osiemdziesiątych. Odniesień do programów telewizyjnych i do telewizji, jako medium kreującego rzeczywistość, było więcej. Spektakl, choć zabawny, był dla mnie trudny. Zbyt wiele było w nim kontekstów (jak choćby te dwie abstrakcyjne postaci), odniesień, żartów powiązanych ściśle z czeską rzeczywistością. Prawdopodobnie większości nie zrozumiałam, choć czułam dość mocno, że Ivana jest tu potraktowana serio zaś Gott raczej jako oportunistyczna kukiełka.
Autor scenariusza i reżyser Jiří Ondra w programie napisał, że tekst powstał na podstawie prawdziwych wydarzeń i dostępnych publicznie informacji. Program cytuje też fragment „Gottlandu” Mariusza Szczygła dotyczący Ivany. W skrócie – rzecz jest o samoświadomości, realizowaniu marzeń, wewnętrznej sile i bezkompromisowości w dążeniu do celu. Przy czym te drogi są jednak różne. Świetna była Anita Krausová jako Ivana, zaś Richard Fiala jako Karel miał w sobie coś demonicznego. Śpiewał znakomicie. Premiera odbyła się w październiku 2023 roku, a Jiří Ondra tym spektaklem wrócił do D21, którym kierował artystycznie między 2010 a 2018 rokiem. Był też na scenie – grał obserwującego wydarzenia i serwującego co trzeba barmana.
Divadlo Komedie
Divadlo Komedie jest jedną ze scen Miejskich Teatrów Praskich [Městská divadla pražská], mieści się w samym centrum miasta, w pasażu Vlasty Buriana. Vlasta Burian to legendarny aktor i reżyser, nazywany królem komików – w latach trzydziestych, w miejscu dzisiejszego teatru Komedie mieściło się jego Divadlo Vlasty Buriana. To funkcjonalistyczny budynek z początku lat trzydziestych XX wieku. Lubię ten teatr, bo ma bardzo wygodne krzesła na widowni i znakomitą akustykę.
Lazarus
Czeska premiera musicalu Davida Bowie i Endy Walsh „Lazarus” odbyła się w 2019 roku. Oglądało mi się ten spektakl znakomicie, mimo że miałam w pamięci imponującą inscenizację z wrocławskiego Capitolu. Praska nie ma takiego rozmachu, scena jest kilka razy mniejsza, a i finanse nie te, niemniej sprytne rozwiązania scenograficzne, doskonała akustyka i przede wszystkim Erika Stárková jako Girl (Dívka) sprawiły, że uznaję ten spektakl za naprawdę dobry.
Scena na środku jest pusta, w głębi mamy dwie przestrzenie, niewielkie pudełka, w jednej stoi łóżko Newtona, w drugiej gra orkiestra. A dookoła ciągną się korytarze, w których poruszać się można tylko na kolanach. Są w nich też ukryte wejścia/przejścia, za sprawą których aktorzy/postaci pojawiają się w tym świecie niezauważalnie, niespodziewanie. A że ten świat jest na poły nierealny – to znakomite rozwiązanie. Newtona gościnnie gra Ondřej Ruml – niezwykle popularny aktor i wokalista – który bardzo przekonująco oddał rozpacz i neurotyzm swojego bohatera. Ja natomiast nie mogłam wprost oderwać oczu od Girl. Erika Stárková jako wyobrażona dziewczyna, mająca uratować Newtona, była po prostu wspaniała. Trochę naiwna, trochę dziecięca, łapczywie łapiąca się skrawków wszystkiego, byle tylko obudzić w Newtonie odrobinę nadziei. Śpiewała znakomicie i przejmująco.
A do tego patrząc na nią, czasem miałam wrażenie jakbym patrzyła na Agnieszkę Oryńską-Lesicką z Capitolu. Kilka już razy miałam wrażenie, że na scenie w Pradze oglądam polskiego aktora znakomicie mówiącego po czesku – aż się zastanawiam, czy tych podobieństw nie dałoby się wykorzystać w jakimś totalnie pojechanym polsko-czeskim projekcie teatralnym…
Orlando
W Komedii obejrzałam też adaptację powieści Virginii Wolf „Orlando”. Premiera miała miejsce 26 października 2024 roku. To poprowadzona przez stulecia historia młodego, pięknego szlachcica, który pewnego dnia budzi się jako kobieta. Doświadcza świata obu płci.
To bardzo wizualna inscenizacja. Scenografię stanowią dwa wielkie ekrano-lustra. Czasem bohaterowie się w nich odbijają, schowani za ramami są cieniami, a czasem, za sprawą projekcji, stają się emanacją ich (bohaterów) myśli i wyobrażeń. Już w pierwszej scenie Orlando przegląda się w tych lustrach, ale światła powodują, że wydaje się nam, że jest ich trzech. Takiego grania wizualną iluzją jest tu więcej. Do tego w większości czarno-białe, piękne i pomysłowe kostiumy, pomalowane twarze. Rządzi tą inscenizacją pewne przerysowanie i wizualność, ale nie ma tu efekciarstwa, jest żelazna logika i konsekwencja. Orlanda gra młodziutki, bo ledwie dwudziestotrzyletni aktor Vojtěch Franců – pięknie dziwi się wszystkiemu, co spotyka jego bohatera. I także w tym tkwi siła tej inscenizacji.
Marián Amsler
Reżyserem obu tych spektakli (nie planowałam tego) jest Marián Amsler. Poświęcam mu osobny akapit, dlatego że obejrzałam jeszcze jedno przedstawienie w jego reżyserii, które zrobiło na mnie tak ogromne wrażenie, że będzie o nim osobna notka (jeszcze nie zdradzę, o jaki spektakl chodzi). Marián Amsler studiował w Bratysławie, kierował też przez kilka lat tamtejszym teatrem Astorka. Był współzałożycielem praskiego Divadla Letí, szefował niezależnemu HaDivadlu. Reżyseruje, ale czasem zajmuje się też scenografią, kostiumami czy dramaturgią. Jakieś dwa lata temu w teatrze Rokoko oglądałam spektakl „Yerma”, także w jego reżyserii i do dziś pamiętam wrażenie, jakie zrobiła na mnie ta inscenizacja. Od 2024 roku Marián Amsler jest etatowym reżyserem Miejskich Teatrów Praskich, zatem będzie miał wpływ na ich repertuar i pewnie jeszcze niejeden spektakl wyreżyseruje. A ja będę się temu przyglądać, bo żadna z widzianych przeze mnie dotąd jego inscenizacji nie rozczarowała, a jedna wręcz odebrała mi oddech. Zatem – erę Amslera w moim obserwowaniu czeskiego teatru uważam za otwartą.
Jeśli podoba Ci się, to co robię, poczytaj, posłuchaj, wesprzyj.
Łatwiej będzie mi tworzyć dalej, a Ty dostaniesz coś EXSTRA!
https://patronite.pl/TeresaDrozda
https://buycoffee.to/drozdowisko/
https://suppi.pl/drozdowisko