Od 12 grudnia 2025 zupełnie nie mogę znaleźć sobie miejsca. Cały mój internet jest Magdą Umer. Cały mój internet jest o Magdzie Umer. Czytam wspomnienia, które pojawiają się w przestrzeni publicznej, bardzo osobiste wspomnienia, publikowane przez bardzo różne osoby. I jedno słowo wraca do mnie nieustannie: „szczodrość”. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo Magda Umer była szczodra. Jak bez zastrzeżeń potrafiła się sobą dzielić. Dopiero teraz widzę to wyraźnie. A przecież sama tego doświadczałam.
Pierwsze spotkanie. Rok 1993
Moja historia z Magdą Umer zaczęła się w 1993 roku. To znaczy wtedy po raz pierwszy — jako młoda, a nawet bardzo młoda osoba, i chyba boję się użyć słowa „dziennikarka”, raczej młodziutka współpracowniczka Polskiego Radia Olsztyn — podsunęłam Jej mikrofon.
Pamiętam nawet okoliczności. To były Spotkania Zamkowe „Śpiewajmy Poezję”. Jakaś sala, w której obradowało jury. Kucałam przy kilku osobach, między innymi przy Magdzie Umer, pytając ją oczywiście o Jeremiego Przyborę. Nie mogło być inaczej.
Piękną klamrą Jej obecności w moim życiu, był rok 2023, kiedy pojechałyśmy, tylko we dwie, na wycieczkę do Pragi. Trzydzieści lat, jak nic.

Kaseta dziewięćdziesiątka
Ale tak naprawdę ta historia musiała się zacząć wcześniej. Może nie „dużo wcześniej”, plus minus dwa, trzy lata. Nie wiem dokładnie, jak to się stało, że trafiłam na piosenki Magdy Umer. Czy coś usłyszałam w radiu, a potem znalazłam w domu, na półce z płytami u mojego Taty, longplay z 1973 roku i zaczęłam go słuchać? Czy było jeszcze inaczej?
Na pewno około 1990 roku stworzyłam sobie na kasecie składankę z Jej piosenkami. To była kaseta dziewięćdziesięciominutowa, tak zwana „dziewięćdziesiątka”. Marki FUJI.
Przegrałam na nią pierwszą płytę Magdy Umer, tę której najważniejszą, najbardziej znaną i chyba najbardziej zapamiętaną piosenką jest oczywiście „Koncert jesienny na dwa świerszcze”. Ale są na tej kasecie, opisanej moją ręką, także inne utwory, rozproszone na różnych płytach, a odnalezione przeze mnie, kiedy metodycznie krążek za krążkiem przeglądałam płytotekę Taty.

Wgrałam więc tam solowe wykonania dwóch psalmów Tadeusza Nowaka z płyty Marka Grechuty i z jego muzyką (album z 1979 roku), wgrałam piosenki ze spektaklu „Zimy żal”, wgrałam wreszcie utwory z zupełnie zapomnianego albumu „Dedykacja” (1978), nigdy cyfrowo niewznowionego. I byłam dumna z tych odkryć. W zupełnie przed cyfrowej erze.
Kiedy Magda umarła, postanowiłam tę kasetę odnaleźć. Wiedziałam mniej więcej, gdzie jest. I nie pomyliłam się (nie na darmo, choć dużo później, Magda zaczęła nazywać mnie „kustoszką”). Kiedy wzięłam ją do ręki zobaczyłam autograf i przypomniałam sobie, że moja „znajomość” z Magdą Umer zaczęła się jeszcze wcześniej…
Bilet
… bo kiedy wzięłam tę kasetę do rąk i otworzyłam ją, wydarzyło się coś jeszcze. Z pudełka wypadł bilet. Bilet z koncertu. Pałac Kultury w Poznaniu. Cena: czterdzieści tysięcy złotych (to były jeszcze stare pieniądze). Rząd drugi, miejsce czternaste. A na odwrocie, moim szesnastoletnim pismem: 14 października 1991, koncert Magdy Umer.

Nie wiem, co się działo w mojej głowie, że uznałam ten moment za ważny? Dlaczego zachowałam ten bilet? Dlaczego dopisałam na nim datę? Już wtedy uwielbiałam Magdę Umer, ale nie miałam szansy przewidzieć, że kiedyś będziemy współpracować, że zdobędę Jej uznanie i zaufanie. Nie mówiąc już o tym, że nie miałam pojęcia o tym, że takie drobne artefakty teraźniejszości mogą się stać dokumentami. Dowodami pamięci. Śladami emocji, ale także dowodami, że coś miało miejsce.
W 1990 roku Polskie Nagrania wydały na trzech kasetach (CK 993, 994 i 995) zapis spektaklu „Zimy Żal” zarejestrowany podczas 10. Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu w 1989 roku. W 1992 roku ten sam koncert ukazał się w Pomatonie na dwóch płytach CD (POM CD 019 i 020). Ani na kasetach ani na CD nie ma dziennej daty nagrania – i być może dziś nie ma to znaczenia. Ale dla kontekstu dodam, że podczas tego samego 10. PPA miał miejsce koncert „Na wszystkich dworcach świata” poświęcony Jonaszowi Kofcie, który także (we fragmentach) ukazał się na CD (POM CD 026) w 1993 roku. I na tej płycie można znaleźć informację, że rejestracji dokonano 11 i 12 marca 1989 roku. Mogę zatem założyć, że „Zimy żal” także zarejestrowano w marcu 1989 roku. Od 8 maja był on już repertuarowym spektaklem Teatru Rampa w Warszawie, ale miał też wersję objazdową, którą w 1991 roku obejrzałam w Poznaniu. Bo na scenie, oprócz Magdy Umer, stali też Piotr Machalica i Zbigniew Zamachowski. Bo, co jeszcze ciekawsze, zrobiłam na tym koncercie szereg zdjęć, ale że siedziałam w drugim rzędzie, na pierwszym planie, na wszystkich, są głowy jakiś państwa. Takie to były czasy.

Tych trzech kaset słuchałam calutkie wakacje, nawet po trzy razy dziennie – dostałam je od Taty na zakończenie podstawówki. Nie mogłam przestać. Magda Umer z Jeremim Przyborą po prostu mnie zaczarowali.
Jeszcze jedna kaseta
W tym samym, 1990 roku, już sama, kupiłam sobie inną kasetę (POM 009), zatytułowaną po prostu „Magda Umer. Koncert”. Artystka, w słowie wstępnym, napisała tam m.in.: „Dzisiaj, kiedy mam 41 lat i najbardziej jednak jestem potrzebna moim dzieciom, myślę że śpiewanie to już zamknięty rozdział w moim życiu”…
Ta kaseta była zapisem koncertu z 1988 roku, a jej największym atutem, także dziś, jest wszystko to, co dzieje się między piosenkami. Wszystko to, o czym i jak Magda mówi. Byłam potem na wielu Jej koncertach i zawsze wyczekiwałam zapowiedzi. Kiedyś powiedziała, że co prawda śpiewa smutne piosenki, ale stara się, żeby to co jest pomiędzy, było wesołe.

Po latach myślę, że to właśnie ten koncert był kluczowy w moim dziewczęcym uwielbieniu dla MU (tak podpisywała się w późniejszej korespondencji internetowej z całym światem). Słuchając kolejnych zapowiedzi, miałam wrażenie poznawania człowieka, bliskości, szczerości, dopuszczenia do czegoś, co było bardzo intymne, wewnętrzne. Magda umiała stwarzać taką atmosferę. Na scenie i poza nią. We wszystkim, czego dotknęła.
[Dla dokumentacyjnego porządku dodam, że w 2008 roku ów koncert ukazał się też na płycie kompaktowej].List
MU potrafiła wzruszyć i zaskoczyć. W 2014 roku przysłała mi mailem zdjęcie listu, który napisałam do niej jako szesnastolatka. Kaligrafując, pisałam tak: Szanowna Pani, nazywam się Teresa Drozda, mam 16 lat. Piszę do Pani po raz drugi, bo nie mam pewności, czy mój poprzedni list trafił do rąk Pani. Napisałam go zaraz po telewizyjnej premierze „Zimnego Żalu” – tak wtedy napisałam, bo przecież nie wiedziałam, czym jest „Zimy Żal” – na adres Teatru Rampa i myślę, że nie dotarł on do Pani. Chciałabym podziękować Pani za wszystko, co zrobiła Pani, aby „młode pokolenie” poznało twórczość Pana Jeremiego Przybory. Ja należę do tych, którzy dogłębnie poznali i docenili twórczość tego, według mnie, wspaniałego człowieka dzięki Pani i dlatego jestem Pani niewymownie wdzięczna. (…) Mam niestety tylko jedną Pani płytę, ale ostatnio zdobyłam kasetę z Pani koncertu. Najbardziej przypadła mi do gustu piosenka „Jeśli myślisz”. Pani interpretacja i lśniący głos w połączeniu z pięknym tekstem sprawia, że nie mogę jej słuchać bez wzruszeń.

Wciąż nie mogę uwierzyć, że Magda ten list przechowała. Że w ogóle przyszło Jej do głowy, by to zrobić… Że jakoś wierzyła – choć przecież nie mogła tego wiedzieć – że z tej dziewczynki, która pisze do Niej, jak bardzo fascynuje się Kabaretem Starszych Panów, może wyrosnąć ktoś, kogo później będzie miała w swojej orbicie. W orbicie ludzi, którym była życzliwa, którym kibicowała. Których podlewała. Jan Wołek, żegnając Magdę, powiedział, że była tyczką, która podtrzymywała kiełkujące wokół Niej młode fasolki.
Osiecka, Przybora, Janda i inni
I teraz, w końcu bez dygresji, wracam do 1993 roku – do momentu, kiedy po raz pierwszy o coś Magdę zapytałam i zarejestrowałam jej odpowiedź. Oczywiście było to pytanie o Jeremiego Przyborę. Potem przez lata, nasze rozmowy toczyły się zawsze wokół kogoś, nie wokół niej.
Kiedy dziś słucham zapisów naszych spotkań, kiedy przyglądam się temu, o czym rozmawiałyśmy, mam poczucie, że właściwie zawsze rozpięte to było między Przyborą a Osiecką. I coraz jaśniej widzę, jak wiele Magda zrobiła dla nich i dla nas, dzisiejszych, żeby wielkość tej dwójki nam uświadomić i nie pozwolić o niej zapomnieć.

Oczywiście krąg osób (i tematów), którym składała swoisty hołd swoją pracą i swoją obecnością, jest znacznie szerszy. Ale ten pierwszy, najbardziej domknięty zbiór, to Jeremi Przybora i Agnieszka Osiecka. Nie do pominięcia jest też Jej wieloletnia współpraca z Krystyną Jandą – od telewizyjnego spektaklu „Abelard i Heloiza”, poprzez „Białą bluzkę”, „Kobietę zawiedzioną” aż po „Zapiski z wygnania”. A w tym kręgu zawodowo-przyjacielskim są/byli też Magda Czapińska, Zuzanna Łapicka, Anna Maria Jopek, Wojciech Młynarski, Grzegorz Turnau, Marek Grechuta, Seweryn Krajewski, Maryla Rodowicz, Grażyna Barszczewska, Wojciech Mann, Zbigniew Zamachowski, Piotr Machalica, Janusz Józefowicz, Janusz Stokłosa, Andrzej Poniedzielski, Agata Passent i całe grono młodych wykonawców i wykonawczyń, których opiekuńczo i czule anonsowała podczas koncertów festiwalu „Pamiętajmy o Osieckiej”. I wielu jeszcze innych. Artystów i nie.
I gdzieś w tym wszystkim, w szczodrości Jej kierowanej ku nam uwagi, tkwi paradoks. Magda Umer przez lata przecież, niemal w każdym wywiadzie, w każdej rozmowie mówiła, że kończy ze śpiewaniem, że nie chce występować, że ucieka od ludzi, że potrzebuje samotności.
Anegdoty
Rok prawdopodobnie 2000 albo 2001. Festiwal Artystyczny Młodzieży Akademickiej FAMA w Świnoujściu. Dostaję telefon.
– Tereska, przychodź natychmiast do amfiteatru, bo Magdzie Umer trzeba wyprasować sukienkę, a nikt nie ma odwagi.
Dobiegam, wchodzę do garderoby i mówię:
– Dzień dobry, będę Pani prasowała sukienkę.
– Ty? A umiesz?
– Nie wiem.
– Tylko spróbuj jej nie spalić.
Rok 2005. Olsztyn. Spotkania Zamkowe „Śpiewajmy poezję”. Próba przed koncertem „Pejzaż z Nim”. Nie na scenie, ale na stromym pięterku, w sali prób. Magda reżyseruje i prowadzi, śpiewają Anna Maria Jopek i Grzegorz Turnau. Ja asystuję. I którymś momencie MU pyta – ile białych, a ile czarnych klawiszy ma fortepian? Nikt nie wie, więc zbiegam po stromych schodach, na scenę, by policzyć. Magda jeszcze długo potem wspominała o mnie jako o dziewczynce, która Jej te klawisze policzyła – dokładnie w chwili, kiedy było to potrzebne. Ja najczęściej wracam do opowieści o sukience.

Kustoszka
Niedługo później zostałam „kustoszką”. Poważniej zaczęłam się zajmować historią polskiej rozrywki, naprawdę porządnie zgłębiać twórczość Jeremiego Przybory, a jednocześnie nagrywałam nie najgłupsze wywiady i rozmowy, jeździłam na niszowe festiwale piosenki – wiedziałam, co się dzieje. No i budowałam płytotekę, która wciąż jest moją dumą i dokumentem jednocześnie. A Magda wiedziała, że niczego nie wyrzucam. Że zbieram wycinki, notatki, że przekopuję archiwa i biblioteki. Czasem dzieliłam się z Nią swoimi odkryciami, czasem pomagałam coś odnaleźć albo przyporządkować. Czułam i wiedziałam, że docenia, co robię. Bo sama też to robiła.
Na początku 2011 roku, kilka tygodni po wydaniu albumu „Noce i sny” (premiera 26 listopada 2010) nagrałyśmy rozmowę w formie serii zapowiedzi kolejnych piosenek z tego krążka. W odcinkach wyemitował to Janusz Deblessem w audycji „Gitarą i piórem” w radiowej Trójce. Chciałam powtórzyć ten zabieg dwa lata później, przy okazji premiery albumu „Wciąż się na coś czeka”. Wtedy też dostałam od Magdy chyba najwspanialszy komplement. Kiedy zaproponowałam rozmowę o tej płycie, Magda napisała: „Zaśpiewałam te piosenki po to, żeby o nich nie mówić. Mogę odbywać tylko takie powierzchowne , promocyjne rozmowy z różnymi radiami i telewizjami. Nie stać mnie na szczerą rozmowę o tej płycie, a nieszczera – z Tobą – nie ma sensu”.
Praga
Takich historii mogłabym snuć jeszcze wiele. Ale najsilniejszym i zupełnie niezawodowym – niezawodowym, ale jednak z sugestią, żeby dokumentować – przeżyciem była nasza wspólna wycieczka do Pragi. Koniec maja 2023 roku. Magda Umer tylko dla mnie (a ja dla niej) przez pięć pełnych dni.
Zachwyciła się miastem. Potrafiłyśmy przez dwie godziny siedzieć i patrzeć na ludzi. Robiłyśmy po dwadzieścia tysięcy kroków dziennie. „W przyrodzie”. Codziennie gdzie indziej piłyśmy kawę i piwo. I potrafiła zachwycać się nawet piwem — że każde smakuje inaczej i że wszystkie są świetne. Robiła mnóstwo zdjęć.
Wracała potem do tej wycieczki. Wspominała ją ciepło. To było przejście na kolejny poziom. Dopełnienie naszej wieloletniej relacji, która pięknie i pomału ewoluowała. Dokumentować próbowałam, ale ponieważ nagrania nie były celem, tylko jakąś ewentualnością, mikrofony szybko zaczęły nam przeszkadzać, nie mówiąc już o tym, że się rozładowywały, zawodziły, a ja nie chciałam skupiać uwagi na nagraniach, tylko na Magdzie. Zatem strzępki jakieś, namacalne istnieją, ale to tylko strzępki. [Znaleźć je można w naszej rozmowie, nagranej chwilę po powrocie – DROZDOWISKO 126].

Zdjęcia
I właśnie uświadomiłam sobie jeszcze jedną cechę MU – jej fotograficzną obsesję. Magda wierzyła w zdjęcia. Traktowała je jak dokumenty. Jak muchy zastygłe w bursztynie. Jak uśmiechy zatrzymane w czasie. I od zawsze pamiętam Ją z aparatem fotograficznym. Zapraszała do zdjęć. Pozowała. Robiła selfie. Nasze wspólne, moje najukochańsze zdjęcie, zrobiła nam w Pradze, w pasażu Lucerna, w lustrze. Ostatnie wspólne selfie cyknęłyśmy sobie 28 marca 2025 roku. Na spacerze. We Wrocławiu. Podczas Przeglądu Piosenki Aktorskiej, z którym też przecież była związana.

Nieobecna obecność
12 grudnia 2025 roku, w 110 rocznicę urodzin Jeremiego Przybory, Magda Umer umarła. Wdzięczności, jaką czuję, nie wyrażę chyba nigdy. Miała ogromny, ogromny wpływ na moje postrzeganie świata. Na mój smak i gust. Na moją wrażliwość. Na moje życie, po prostu. Pewnie będę się dopiero dowiadywać, jak ogromny.
Dziś ciągle jeszcze zbyt abstrakcyjna jest dla mnie sytuacja, w której już nigdy się nie spotkamy. Dziękuję.
Teresa Drozda
Jeśli podoba Ci się, to co robię, zajrzyj, poczytaj, posłuchaj, wesprzyj.
Łatwiej będzie mi tworzyć dalej, a Ty dostaniesz coś EXSTRA!
https://patronite.pl/TeresaDrozda
https://suppi.pl/drozdowisko
https://buycoffee.to/drozdowisko/




